poniedziałek, 26 października 2015

Olivia poleca #3 (muzyka) Papa Roach




Po dłuższym postoju w blogowaniu, pora wrócić do normalnego trybu. Na dzień dzisiejszy postanowiłam streścić wam moi drodzy historię jednego z moich ulubionych zespołów - Papa Roach.
Jest to amerykański zespół powstały 1993 roku, grający połączenie muzyki rockowej, metalu oraz post grunge. W skład zespołu wchodzą:

Jacob Shaddix - wokal
Jerry Horton - gitara
Tobin Esperance - bas
Tony Palermo - perkusja (od 2008 r)
Dave Buckner - perkusja ( od 1993 r do 2008 r)

Nazwa grupy wywodzi się od pseudonimu, jakim nazywano dziadka Jacob'a, czyli Papa, oraz jego nazwiska: Roatch.  Grupa początkowo była znana tylko w okolicach miasta założenia - Vacaville w Kalorforni. Singiel, który wybił ich na szczyty playlist to Last Resort pochodzący z albumu Infest.

Członkowie zespołu Papa Roach nie mieli łatwego życia. Wszyscy poza Jerrym pochodzą z rozbitych rodzin, mieli ciężkie dzieciństwo, o którym trudno im opowiadać. Być może to wpłynęło na rodzaj muzyki oraz wizerunek na scenie, który zawsze jest czarny, nawet sprzęt który znajduję się na scenie podczas widowiska. Muzycy w swojej twórczości pokazywali bunt. Często także opisywali swoją historię, dla przykładu dla Coby'iego najciężej było napisać piosenkę Broken Home. "To co mnie inspiruję do pisania tekstów to moje własne przeżycia lub sytuacje dotyczące moich przyjaciół. Pisanie tekstów to dla mnie pewien rodzaj terapii." cytuję słowa wokalisty.

Zespół zdobył dwa razy platynową płytę za swoją twórczość albumami: LoveHate Tragedy (2002), Getting Away with Murder (2004), oraz raz raz potrójną platynę za Infest (2000).

Najnowszy album to F.E.A.R który został wydany 27 stycznia 2015 roku - oczywiście posiadam ten oryginalny krążek. 

(źródło: http://www.riffyou.com/wp-content/uploads/2015/01/Papa-Roach-Clip-e1420841897651.jpg)

Od lewej: Tobin, Tony, Jacob i Jerry

W tym roku (2015) miałam okazję spełnić swoje marzenie i pojechałam na ich koncert, który odbyło się podczas tegorocznego Orange Warsaw Festival, gdzie na jednej scenie wystąpili obok Afromental, oraz Three Days Grace. Papa Roach byli gwiazdą tego wieczoru. Mimo upału w ciągu dnia i faktu, że zespoły które chciałam posłuchać i pobawić się grały w dużym namiocie, a nie na scenie głównej. Moje narzekania okazały niepotrzebne. Wieczorem, gdy przez cały dzień było gorąco doszła do nas olbrzymia burza oraz oberwanie chmury. Ów namiot uchronił nas przed przemoknięciem. Co prawda nie na długo, ponieważ podczas powrotu musieliśmy wracać w zimną, mokrą ulewę na dworzec centralny w Warszawie - ale warto było. Natomiast co do samego koncertu. Obawiałam się czy organizator podoła. Dlaczego? Ponieważ kiedy byłam w 2012 roku na Orange na Stadionie Legi, w tedy kiedy gwiazdami byli Linkin Park, oraz The Prodigy, organizacja leżała pod ziemią. Opóźnienia, jedna scena, zamieszki z ochroną, brak wody pod sceną. W tedy to była dla mnie tragedia, z względu na to, że to był pierwszy koncert. Teraz się z tego śmieję. W tedy też sobie powiedziałam nigdy więcej Orange Warsaw Festival. Jednakże w tym roku po zobaczenie line up'u, gdzie pojawił się Papa Roach, a chwilę później Three Days Grace stwierdziłam - dam im jeszcze jedną próbę. Nie zawiodłam się!

Podczas tych kilkunastu koncertów na których byłam w przeciągu ostatnich kilku lat, doszłam do jednego wniosku. Polacy często nie umieją się bawić, są chamscy, zero kultury. Najbardziej mnie śmieszyło kiedy widziałam ludzi przychodzących na koncerty i podpierali ścianę niemalże dosłownie. Co do najlepszych koncertów, które przeżyłam w Berlinie opowiem przy okazji Three Days Grace. 

Wracając do tematu. Na naszej scenie występowali w kolejności Afromental, Three Days Grace, a na koniec Papa Roach. To co mi się podobało. Osoby którym zależało na pierwszym zespole, po prostu przyszły na niego i po zakończeniu wyszły. I tak dalej, dzięki czemu na każdym koncercie była ekipa, która chciała być i chciała się bawić. Głównie można to było poczuć na Three Days Grace. Ale to co przyszło z Papa Roach przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wszyscy skakali, tworzyły się ogromne poga, wszyscy śpiewali. Tak! Tak powinien wyglądać prawdziwy koncert. Do tej pory słyszę w uszach słowa Last Resort wykrzyknięte przez setki ludzi: 

Cut my life into pieces
This is my last resort
Suffocation
No breathing
Don't give a fuck if I cut my arm, bleeding

oraz pogo, które złączyło się po tych słowach. Połowa namiotu w jednym okręgu. Coś pięknego.
Jeden  z najlepszych koncertów na którym byłam. 

Na festivalu, jak i często gęsto towarzyszyła mi moja przyjaciółka, którą serdecznie pozdrawiam z tego miejsca. Może kiedyś przeczyta ten wpis.

Pozdrawiam Rock Rude Olivia

Zapraszam również do polubienia mojej strony na facebooku
a także followanie mojego Instagrama

Na zakończenie wstawiam wam moi mili singiel Last Resort, lecz w wersji na żywo podczas koncertu, abyście mogli zobaczyć co się dzieję na Papa Roach!
#1 To jak śpiewa tłum
#2 Jak wygląda porządne pogo do To be loved


#1


#2



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz